Do przemalowania mapy świata Donald Trump potrzebuje nowych partnerów. Nie istnieje przy tym żadna wspólnota interesów Waszyngtonu z państwami NATO (może poza Turcją). Identyczne cele przyświecają wyłącznie Rosji i Chinom.

Obecny podział świata to wynik trudnej historii i konsensusu zbudowanego głównie po II Wojnie Światowej. Od tego czasu mocarstwa prowadziły wojny zastępcze zakładające co do zasady jedynie czasową okupację cudzych terytoriów, co pozostawało zgodne z prawem międzynarodowym zakazującym „zawojowania” (debellatio) innych państw. Tak wyglądały operacje wojskowe w Wietnamie, Grenadzie, Afganistanie czy Iraku, które z założenia były ograniczone czasowo. Zakończony 16 lutego 2025 r. Międzynarodowy Szczyt Bezpieczeństwa w Monachium zakończył ten rozdział w dziejach świata.

Donald Trump chce nowych terytoriów, tak jak Władimir Putin pragnie się zapisać w historii jako ten prezydent, który odtworzył wpływy imperium. Celem Kremla jest trwałe włączenie Donbasu i Krymu do Rosji. Ameryka wstępnie się zgadza… Celem biznesmena jest przejęcie Grenlandii, Przesmyku Panamskiego (skracającego o tysiące kilometrów szlaki żeglugi handlowej łącząc Oceany Atlantycki i Spokojny), Strefy Gazy leżącej na terytorium Palestyny (zakłada przy tym wysiedlenie 2 milionów Palestyńczyków i wyburzenie ich domostw, co w myśl art. 7 ust. 1 lit. d Rzymskiego Statutu Międzynarodowego Trybunału Karnego stanowi zbrodnię przeciwko ludzkości a art. 8 ust. 2 pkt IV zbrodnię wojenną), włączenie Kanady w charakterze 51. stanu USA i przetrzymywanie amerykańskich więźniów w zakładach karnych Salwadoru, czyli faktycznie w łagrach nieprzestrzegających żadnych praw człowieka. Do spełnienia tych zamierzeń nie może jednak zaangażować dotychczasowych tradycyjnych partnerów z NATO, czyli Niemiec, Francji, Wielkiej Brytanii i Polski, ani Japonii i Australii.

Najważniejsi gracze, pacyfistyczne Niemcy i słaba Francja, nie chcą burzyć starego porządku, na którym do niedawna opierały swój dobrobyt, co skazuje Donalda Trumpa na konieczność budowy nowego koncertu mocarstw. Zmian geopolitycznych chcą dyktatorzy, tacy jak Władimir Putin i Xi Jinping. Pierwszy marzy o odbudowie Imperium Rosyjskiego z 1914 r., którego granice sięgały za Warszawę i Łódź, a drugi chce odzyskać Tajwan, zdominować Filipiny i odciąć przy pomocy Wysp Salomona Australię oraz Nową Zelandię.

Teoretycznie Moskwa i Pekin to przeciwnicy Waszyngtonu, lecz geopolityka nie operuje kategoriami ideologicznymi ani sentymentami, kieruje się za to pragmatyzmem. Hitlera i Stalina dzieliło wszystko. Kanclerz III Rzeszy w swoim politycznym manifeście „Mein Kampf” wprost zapowiadał zniszczenie sowietów i zajęcie ich ziem, zaś kierowany komunistycznym internacjonalizmem dyktator ZSRR dążył do eliminacji rasistowskiego nazizmu. Wszystko zmienił biznes. Żaden z nich nie mógł liczyć na sojusz z Ameryką, Wielką Brytanią ani Francją, które po I Wojnie Światowej nie były zainteresowane nowym rozlewem krwi, a kształt granic pozostawał dla nich z grubsza satysfakcjonujący. W takich warunkach wrogie totalitaryzmy podjęły decyzję o pragmatycznym sojuszu i na przekór dekadom wzajemnej nienawiści wspólnie zaatakowali Polskę. Nowy podział Europy stał się faktem, a na drodze do tego nie stanął nawet wymierzony w Moskwę pakt antykominternowski, łączący nazistowskie Niemcy z Japonią.

Dziś Donald Trump stoi przed wyborem – może kierować się honorem lub zrezygnować z przyjaźni Ukraińców, Litwinów, Gruzinów i Rumunów, a w zamian za to poszerzyć terytorium USA o około 2.500.000 km2. Jako biznesmen oczywiście wybrał pragmatyzm, dlatego po setkach tysięcy ofiar wojny Rosji z Ukrainą bez żadnych wahań ogłosił pełne zaufanie do pokojowych dążeń Władimira Putina. W tym momencie w NATO faktycznie pozostały już tylko państwa Europy Środkowej i Zachodniej. Sojusz przestaje istnieć, a gwoździem do jego trumny może okazać się zupełne wycofanie Amerykanów z Litwy, Łotwy i Estonii. Nie ma przecież powodów do ochrony wschodniej flank NATO, skoro Donald Trump nie wierzy w jakiekolwiek zagrożenie rosyjską agresją…

Nie będzie możliwe dalsze (wiarygodne) krytykowanie ekspansywnej polityki Chin, aby więc nie dopuścić do zbliżenia Pekinu z Brukselą (naturalnego na gruncie konfliktów z USA), Trump musi podzielić się globalnym tortem z Xi. W tym celu najpewniej zezwoli na poszerzenie wpływów w obrębie całego Morza Południowochińskiego, włącznie z Tajwanem i Filipinami. Działania w tym kierunku (być może nieświadome) podjął już Elon Musk obcinający „zbędne” fundusze na programy szerzenia pomocy humanitarnej i idei demokracji w Azji oraz Afryce. W porzucone miejsca niezwłocznie wpłyną środki chińskie, co na dekady wyprze globalizację w duchu liberalizmu i kapitalizmu. To zaś w dłuższej perspektywie czasu stanowić będzie żywotne zagrożenie nie tylko dla bezpieczeństwa i interesów finansowych USA, ale wręcz dla egzystencji tego państwa. Za chwilowe rozdzielenie dróg Chin, Rosji i Unii Europejskiej zapłacą następni prezydenci Stanów Zjednoczonych.

Powtórki z historii będzie wymagało wybrnięcie przez Donalda Trumpa z faktycznego sojuszu z Władimirem Putinem, bez czego próba zajęcia Grenlandii pozbawiona byłaby już jakiejkolwiek logicznej argumentacji. Oczywiście mowa o argumentacji skierowanej do amerykańskiego wyborcy, gdyż opinia reszty świata nie ma dla tego decydenta żadnego znaczenia. Dziś Prezydent USA deklaruje zaufanie do tego byłego oficera KGB, ale to właśnie obawy przed Rosją mają być powodem do przejęcia na własność największej wyspy świata (należącej do sojusznika Stanów Zjednoczonych z NATO – Danii). Podobnie jak Hitler, który już po wspólnym ze Stalinem zajęciu Polski odwrócił sojusze i zaatakował ZSRR, tak samo Trump musiałby ponownie zmienić zdanie i obwołać Putina największym zagrożeniem dla ludzkości. Pytaniem bez odpowiedzi pozostaje, czy rosyjski dyktator przyjdzie tu z pomocą i w odpowiednim momencie np. zerwie zawieszenie broni z Ukrainą lub przeprowadzi atak na państwa bałtyckie? Nie można tego wykluczyć.

Nowy koncert mocarstw stał się faktem. Dawnych śmiertelnych wrogów, czyli USA, Rosję i Chiny, więcej dziś łączy niż dzieli, a co gorsza bez wzajemnej pomocy żadne imperium nie jest w stanie osiągnąć swoich strategicznych celów. Żaden dyktator bez pomocy pozostałych nie zdoła zapisać się w historii ani sam nie zmieni granic na mapie świata. Unia Europejska na ich tle to nieistotny i słaby pionek, a z pionkami nikt się nie liczy. Są dowolnie przesuwane na szachownicy albo z niej strącane. Tak jak strącana jest Ukraina. I demokracja. I prawa człowieka. Bardzo podobnie wyglądał świat w lipcu 1939 roku. A w naturze tak już jest, że po lipcu szybko przychodzi wrzesień.

 

Kazimierz Turaliński

 



TPL_BACKTOTOP