Dzisiaj już tylko - powiedzmy z włoska - "imbecillo" jest w stanie śmiać się z armii rosyjskiej i "orków". Przez propagandę zniekształcającą obraz żołnierzy Putina przebijają się zabójcze dla Zachodu fakty, dotąd z premedytacją ukrywane. 

Rosja walczyła na Ukrainie nie z prymitywnie uzbrojoną armią skorumpowanego państwa o najsłabszej w Europie gospodarce, czyli z Ukraińcami, a z przekierowanym nad Dniepr potencjałem NATO. Ukraina nie dysponowała własnym dostatecznym zapleczem do prowadzenia wojny obronnej dłużej niż przez kilka tygodni. Słabości były oczywiste:

  • brak nowoczesnych pojazdów pancernych i precyzyjnej artylerii,
  • dowodzenie oparte w dużej mierze na kadrze oficerskiej szkolonej według wzorców sowieckich,
  • niedobór dobrze wyszkolonych żołnierzy liniowych (choć i tak było ich o wiele więcej niż w 2014 r.),
  • brak zaplecza ekonomicznego do prowadzenia długotrwałego konfliktu rujnującego PKB i przychody podatkowe (niemożliwe samodzielne finansowanie służby zdrowia, wyżywienia, emerytur, osłon socjalnych, itp.),
  • brak dostatecznych zapasów  amunicji,
  • brak własnego wywiadu satelitarnego,
  • archaiczne lotnictwo,
  • brak nowoczesnych systemów obrony przeciwrakietowej i przeciwlotniczej,
  • o wiele mniejsze zasoby ludzkie od agresora,
  • szybka pacyfikacja wielu istotnych elektrowni (niedobór energii).

Propaganda kijowska ochoczo wspierana przez demokracje zachodnie podkreślała jednak siłę Ukrainy, prezentując jednostkowe sukcesy i rzeź głównie poborowych oraz zwerbowanych do walki rosyjskich kryminalistów jako trwałą tendencję w sposób bezwzględny prowadzącą do szybkiego pobicia nuklearnego mocarstwa i zarazem drugiej armii świata. To oczywiście nie mogła być prawda, choć niemal każdy Polak, Litwin czy Ukrainiec chciał wierzyć. Tymczasem sukcesy Ukrainy były tak naprawdę działaniami NATO. To informacje wywiadowcze pozwoliły wyprzedzać uderzenia Rosjan. To gigantyczne dostawy pocisków przeciwpancernych pozwoliły zatrzymać pierwsze rajdy czołgów. Wyrzutnie HIMARS również nie byłyby efektowne, gdyby Ukraińcy mieli sami odpowiadać za typowanie i lokalizację celów. Wisienką na torcie były wcześniej uważane za niemal niemożliwe zestrzelenia Kindżałów, Iskanderów czy Kalibrów, za co odpowiadały oczywiście zachodnie systemy obrony, z amerykańskimi Patriotami na czele.

To NATO odpowiadało za uzbrojenie, ciągłe szkolenie i poprzez wsparcie budżetu ukraińskiego również wyżywienie i ubranie walczących na froncie Ukraińców. Trzeba to nazwać brzydko, ale prawdziwie: Ukraińcy pełnili i pełnią rolę "mięsa armatniego" Zachodu, co jest z przyczyn zrozumiałych korzystne dla państw NATO i po części korzystne dla samej Ukrainy. Niestety zbędne rzezie przy politycznej a nie strategicznej obronie Bachmutu, również politycznej (przedwczesnej) czerwcowej (2023 r.) kontrofensywie rozbitej w 4 dni o rosyjskie pola minowe, czy w końcu trafnie nazwanym przez Rosjan "specjalną operacją karmienia ryb w Dnieprze" desancie w okolice Krynek doprowadziły do zmarnowania potencjału wojskowego Kijowa. Cześć winy ponoszą tu też wojska natowskie szkolące Ukraińców do zachodniej koncepcji wojny, która na froncie wschodnim okazała się porażką. 

Połączenie błędów szkoleniowych NATO i zapalczywości Kijowa pozwoliło Rosji odzyskać inicjatywę. Do tego okazało się, że nie tylko Moskwa szafuje ludzkim życiem. Wyśmiewana "maszynka do mielenia mięsa" to nie tylko rosyjska taktyka walki, ale równie chętnie stosowane przez kijowskich decydentów politycznych poświęcenie własnych obywateli w nie bardzo wiadomo jakim celu. To na co Zachód składał się przez ponad rok i do czego szkolił nową generację ukraińskich żołnierzy okazało się w takich warunkach niemożliwe do zrealizowania. I wtedy znów z pomocą nadeszła propaganda.

Zamiast prowadzić istotne działania wojenne skutkujące realnymi zdobyczami terytorialnymi Kijów rozpoczął wojnę terrorystyczną, opartą o działania niemal asymetryczne. Punktowe uderzenia dronów na terytorium Rosji są spektakularne, ale nic nie wnoszą do osłabiania potencjału wojskowego największego (terytorialnie) państwa świata, tak jak nie mogły odwrócić losów II Wojny Światowej egzekucje konfidentów w Warszawie. W tym czasie Rosjanie posuwają się na Zachód przejmując kolejne ukraińskie miejscowości i niszcząc drogi zachodni natowski sprzęt: legendarne czołgi Abrams czy nawet niezwykle drogie wyrzutnie Patriot. 

Trudno też za sukces obrońców uznać odzyskanie kontroli nad Buczą i innymi ziemiami leżącymi tuż pod Kijowem. Dziś tamte tereny propaganda prezydenta Zełenskiego przedstawia jako odbite pięścią ukraińskich żołnierzy, gdy w rzeczywistości Rosjanie z przyczyn strategicznych po prostu się z nich wycofali - prawdopodobnie w zgodzie z pierwotnym planem. Nic innego nie tłumaczy, dlaczego na priorytetowy cel, czyli stolicę wroga, wysłano źle uzbrojone jednostki złożone z poborowych żalących się potem, że nie zdążyli przejść nawet podstawowego szkolenia i nie potrafią obsługiwać wręczonej im broni palnej. Po co więc Rosja w ogóle atakowała Kijów? Realizowała klasyczną strategię wojenną wymuszającą rozproszenie sił wroga na kilka frontów. Dzięki operacji pod Kijowem sztab ukraiński nie mógł skierować wszystkich wolnych sił na Donbas i Zaporoże. Tego jednak z powtarzanych przez zachodnie media jak mantra propagandowych komunikatów Polacy się nie dowiedzą. Usłyszą za to, że tereny te odbito dzięki odwadze Wołodymyra Zełenskiego.

Wygrana Ukrainy w wojnie z Rosją była od samego początku niemożliwa, na co od pierwszego dnia jednoznacznie wskazywała zaledwie garstka nieoportunistycznych ekspertów i politologów – w większości tych samych, którzy trafnie przewidzieli wybuch wojny i czas w którym to nastąpi. W 2022 r. "modne" stało się jednak wyśmiewanie Rosjan i działanie w trybie propagandy sukcesu, w co zaangażowali się zarówno czynni i emerytowani generałowie przeróżnych armii, jak i komentatorzy prasowi. Niestety pomylili zagrzewanie do wsparcia Ukrainy z rolą "pożytecznych idiotów", dzięki którym korzyść odniósł wyłącznie Władimir Putin. Kłamiąc o tym jak jest dobrze i nadinterpretowując fakty o rzekomej słabości i niekompetencji wroga (pomijając jego znaną od wieków i niezmienną metodykę toczenia konfliktów zbrojnych) uśpili społeczeństwa zachodu bezpowrotnie marnując 2 lata, które w atmosferze realizmu komentatorów mogliśmy wszyscy wykorzystać w sposób niszczący dla Kremla - mobilizując się, rozwijając przemysł zbrojeniowy i masowo szkoląc ochotników, do czego potrzebne były odpowiednie korekty w budżetach państw oraz wyrzeczenia.

Tego nie zrobiliśmy i za to trzeba "podziękować" generałom i dziennikarzom zachłyśniętym kilkoma filmikami z ukraińskich dronów, na których widać spektakularne trafienie w wieżyczkę "ruskiego tanku". Pamiętajcie ich nazwiska, gdy Wasze dzieci będą leżały w błocie licząc na to, że nie zabraknie im pocisków na nadjeżdżające "złomy" pamiętające czasy ZSRR. Mogły zostać w Rosji w halach i muzeach, ale przyjechały tak blisko tylko dlatego, że zamiast racjonalnie oceniać fakty, wygodnie siedząc na kanapie wybraliście "śmichy-chichy z orków" od uważnego słuchania tych, którzy od początku mówili, że z przyczyn ekonomicznych oraz geopolitycznych to nie może się udać. Bo przecież w dzisiejszym, wygodnym świecie wiedza ekonomiczna i geopolityczna jest dla wszystkich mniej istotna od brawurowej zdolności analizy wojennych memów. 

I na to właśnie liczył Władimir Putin.


Kazimierz Turaliński

 



TPL_BACKTOTOP